Pieśni od
przyjaciela… Jarka Nohavicy
Koncert w
Poznaniu (Centrum Kultury „Zamek”), 16 marzec 2008
WWW.ESENSJA.PL
- 20.3.2008
Polacy
kochają bardów. W latach 90. Jacek Kaczmarski potrafił
zapełnić nawet największe sale koncertowe. Dzisiaj, gdy
Jacka już brakuje, a Wołodia Wysocki pozostaje jedynie
legendą, przenieśli swe uczucia na sąsiada z południa –
Jaromíra Nohavicę. Jarek miłość tę odwzajemnia, często i
chętnie przyjeżdżając do naszego kraju. W niedzielę 16
marca po raz kolejny wystąpił w poznańskim Zamku,
udowadniając, że czeska muzyka to nie tylko wyjmowana z
formaliny przy okazji kolejnego festiwalu w Sopocie
Helena Vondračkova czy rozsławiony przez YouTube Ivan
Mladek i jego Banjo Band.
Jaromír
Nohavica w swojej ojczyźnie jest postacią kultową.
Stosunek Czechów do niego porównać można chyba jedynie z
uwielbieniem, jakim nasi południowi sąsiedzi darzyli
nieżyjącego już barda Praskiej Wiosny Karela Kryla.
Nohavica sięga zresztą niekiedy po pieśni Kryla, jeszcze
chętniej nawiązuje do jego twórczości w pisanych przez
siebie wierszach. Obaj bardowie byli sobie bardzo bliscy,
choć dzieliło ich niemało. Karel był niewysokim
człowiekiem sprawiającym wrażenie nie tylko bardzo
skromnego, ale i niepozornego, zamkniętego w sobie.
Takim przynajmniej zapamiętałem go z jego jedynego
koncertu, na jakim miałem szczęście być przed dwudziestu
laty w poznańskim Słońcu. Nohavica to przy Karelu
prawdziwy wielkolud, otwarty, bez kompleksów, świetnie
radzący sobie z publicznością – słowem: prawdziwy
showman.
Cieniem na
relacjach między obydwoma panami kładzie się jednak
współpraca Jaromíra ze StB (Státní Bezpečnost), czyli
czeskim odpowiednikiem Służby Bezpieczeństwa, którą miał
podjąć w 1986 roku. Dzięki temu nie tylko nie powędrował
za kratki za śpiewanie antypaństwowych pieśni, co było
całkiem realną groźbą, ale zyskał nawet zgodę na
koncerty w Wiedniu, na które tłumnie przybywali czescy
emigranci. Do współpracy Nohavica przyznał się sam przed
kilku laty, informując jednocześnie, że jedną z rzeczy,
której domagano się od niego, było informowanie o tym,
jak m.in. wiedzie się na emigracji Krylowi. W prasie
wyjaśniał również, że przekazywane przez niego
informacje na nic nie mogły się ubekom przydać. Swoje
uwikłanie skomentował w sposób metaforyczny następująco:
„Byłem z jedną dziwką, ale siedziałem z nią tylko w
kawiarni, do pokoju nie poszliśmy”. Czesi mu uwierzyli.
Polacy, sądząc po tłumie żywo reagujących na każdą pieśń
ludzi, którzy przybyli na koncert w poznańskim Zamku,
również.
Nohavica
czuje się w Polsce jak w domu. Przez wiele lat mieszkał
i pracował w bibliotece w Czeskim Cieszynie, czytał
polską literaturę, uczył się śpiewać i komponować,
słuchając Marka Grechuty i Jacka Kaczmarskiego. Choć,
jak sam twierdzi, nigdy nie uczył się naszego języka,
dzisiaj posługuje się nim już bardzo swobodnie. Osoby,
które były na koncertach Jarka chociażby jesienią 2005
roku i miały okazję słuchać go przed kilkoma dniami w
Zielonej Górze bądź Poznaniu, mają porównanie. Nohavica
chętnie podejmował dialog z publicznością, opowiadał
dykteryjki i anegdoty, jak również śpiewał po polsku.
Czy to jednak powinno nas dziwić, skoro to właśnie nad
Wisłą ma najwierniejszą – nie licząc ojczyzny – publikę?
Do Polski przyjechał tym razem, aby promować swój
najnowszy album zatytułowany „Ikarus”. Całkowicie
premierowy materiał nagrał podczas serii koncertów w
rodzinnej Ostrawie w styczniu 2008 roku. Poznański
występ nie był jednak oparty jedynie na nowych utworach;
usłyszeliśmy ich zaledwie kilka (z piętnastu). A szkoda,
bo jak się przekonałem później, słuchając krążka już w
domu, „Ikarus” to jedno z najlepszych dzieł Czecha.
Nohavica
rozpoczął koncert od jednego ze swoich największych
hitów – przejmującej ballady „Darmoděj”. Dopiero gdy
wybrzmiały ostatnie dźwięki pieśni o Darmodzieju,
„panu losu z duszą wędrownika”, przywitał się z
publiką i bez żadnych wstępów ani komentarzy zaśpiewał
utwór otwierający najnowszą płytę – „Já si to pamatuju”
(„Pamiętam”). Sądząc po temacie, to bardzo osobisty
utwór, opowiadający o presji, jaką wywierało na
pieśniarza „zasrane StB”. To swoiste katharsis, spowiedź
artysty, który w odpowiednim momencie nie znalazł w
sobie tyle odwagi, aby sprzeciwić się złu. Nohavica
przywołuje w „Pamiętam” atmosferę tamtych czasów, śpiewa
o zastraszaniu i szantażowaniu, o wszechobecnej
beznadziei ludzi, którzy urodzili się w komunizmie i
byli przekonani, że w komunizmie umrą.
Z nowych
piosenek usłyszeliśmy jeszcze erotyczno-humorystyczne
„Ona je na mě zlá” („Ona jest na mnie zła”; z muzyką „pożyczoną”
od Ludwiga van Beethovena), skocznego „Ježiška”
(„Jezuska”) oraz „Píseň o příteli”, czyli czeską wersję
„Piesni o drugie” („Pieśni o przyjacielu”) Wysockiego.
Co ciekawe: mimo że na płycie znalazła się klasyczna
wersja z akompaniamentem gitary, na koncercie Nohavica
zaśpiewał tę pieśń, skomponowaną przez Wołodię na
potrzeby filmu „Wertikal”, akompaniując sobie na będącej
rodzajem akordeonu…heligonce.
Nowością był również – inspirowany powstałą tuż po
wydarzeniach z sierpnia 1968 roku chwytającą za serce
balladą Karela Kryla „Bratříčku, zavírej vrátka” – „Co
se to stalo, bratříčku” („Co się stało, braciszku”).
Nohavica zaśpiewał tę pieśń od razu po – świetnie już
znanej polskiej publiczności i nawiązującej do tego
samego wydarzenia historycznego – „Mařence”.
Nie był to
zresztą jedyny wielki hit Jarka, który można było
usłyszeć tego wieczoru. Nie zabrakło satyrycznego
„Fotbalu”, z nieco ironicznym odautorskim komentarzem do
szans reprezentacji Polski i Czech w nadchodzących
Mistrzostwach Europy w Piłce Nożnej. Była też
sentymentalno-gorzka „Těšinská” opowiadająca o czesko-polsko-niemiecko-żydowskiej
wielokulturowości Śląska Cieszyńskiego. Niezwykle ciepło
przyjęto jednak przede wszystkim wzruszające ballady o z
różnych przyczyn ważnych dla artysty miastach – Ostrawie
(„Ostravo”), Petersburgu („Petěrburg”) i Sarajewie
(„Sarajevo”). Do zadumy skłaniały również zaśpiewana po
polsku „Gwiazda” – uniwersalna pieśń o wspólnej dla
całej Europy Wschodniej komunistycznej przeszłości –
oraz „Pane prezidente”, od paru lat na tyle aktualne
także w Polsce, że piosenkę tę postanowił spolszczyć i
włączyć do własnego repertuaru Krzysztof Daukszewicz.
Nohavica świetnie żonglował nastrojami – w jednej chwili
żartował i rozśmieszał, by za moment wzruszyć niemal do
łez. Ale to już dla niego typowe.
Po prawie
dwóch godzinach koncertu widownia była na tyle
usatysfakcjonowana, że nie męczyła już pieśniarza
wywoływaniem na kolejne bisy, odnosząc się tym samym z
pełnym zrozumieniem do czekającej go jeszcze tej samej
nocy podróży do Czech. Na pocieszenie zostały płyty, w
tym również ta najnowsza, gorący jeszcze „Ikarus”.
Początek albumu jest niezwykle przejmujący. Po
wspomnianej już wcześniej otwierającej krążek balladzie
„Já si to pamatuju” następuje bowiem najpiękniejsza z
całej piętnastki pieśń „Ty ptáš se mě”. Tak wzruszać
potrafili i Wysocki, i Kryl, i Kaczmarski; teraz do tej
trójcy dołączył ich wierny uczeń Nohavica. Z piosenek,
których na koncercie zabrakło bądź których – taką opcję
też biorę pod uwagę – nie rozpoznałem, szczególnie mogą
się podobać „Do dne a do roka”, „On se oběsil”, tytułowy
„Ikarus”, najbardziej utrzymane w klimacie Kryla „Sloní
hřbitovy” (Jaromír śpiewa tu nawet w sposób wyraźnie
nawiązujący do swego nieżyjącego już mistrza) oraz
zamykające album, zaśpiewane z akompaniamentem
fortepianu, „Mám jizvu na rtu”. Z piosenek nieco
lżejszych wyróżniają się znane z koncertu, choć na
płycie wykonane w bogatszych instrumentalnie wersjach „Ježišek”
(w którym słychać saksofon sopranowy) oraz „Ona je na mě
zlá” (z wykorzystaniem fletu). Poszukiwaczom smaczków i
nawiązań do twórczości innych artystów można za to
polecić „Ostravian Pie” oraz dedykowane pisarzowi i
aktorowi Jiříemu Suchému „Pro Martinu”.
Album
„Ikarus” to idealne uzupełnienie koncertu, choć
oczywiście nie mniejszych wrażeń dostarczy on także tym,
którzy na koncercie Nohavicy nigdy jeszcze nie byli.
Pewien jednak jestem, że po wysłuchaniu krążka będą oni
gotowi zrobić wszystko, by nie zabrakło ich na widowni,
kiedy Jaromír po raz kolejny odwiedzi nasz kraj. Wierzę,
że nie będziemy musieli zbyt długo czekać na kolejną
wizytę czeskiego barda. W Polsce jest on przecież zawsze
bardzo mile widzianym gościem.
Sebastian Chosiński
Źródło:
www.esensja.pl
|