Koně vjíždějí do soutěsky
Nahoře ve skalách se střílí
A já zpívám česky
Ještě malou chvíli
Ohně planou Smutné srdce tiká
Panychidu za básníka
Ohně hoří Pak je oslepí
Písek ze stepí
Budem opakovat všechna cizí slova
Jak by byla naše vlastní
Kolem oken bude chodit černá vdova
Hlídat zda jsme šťastni
Starý kancionál Českých bratří
Na Vysočině
Uložím jak relikvii tam kam patří
Hluboko do jeskyně
Než budu kameny ubit
Zato že jsem drze políbil svou ženu
Chci se radovat a zubit
Opřen vratce o kostelní stěnu
Moje údolí zurčelo potoky
A pivem ze sudů
Ačkoli žíznivý nepil jsem patoky
A pít je ani nebudu
Kolem mého domu jako had se vine
Zápalná šňůra
Za stinných časů zpívat písně stinné
Je osud trubadúra
Koně vjíždějí do soutěsky
Nahoře ve skalách se střílí
A já zpívám česky
Ještě chvíli
8.srpna 2011, 17:30
NAJEŹDŹCY
tl. Leszek Berger
Konni się wdarli do przesmyku,
grzmią (z góry) strzelcy w wielkiej sile,
ja śpiewam w czeskim mym języku
jeszcze choć przez chwilę.
Ogień w krąg płonie,
serce pika (to) smutne rekwiem za poetę,
a płomień żarłok kraj połyka,
(aż go u-) czyni stepem.
Każą nam mówić obce słowa
i udawać, że są nasze,
będzie nam patrzeć czarna wdowa
w okna jak w judasze.
Stary kancjonał Czeskich Braci,
ten z Wysoczyny,
jak świętość, by jej nie utracić,
złożymy w głąb jaskini.
Nim pierwszy kamień mnie uderzy,
że własną żonę swą objąłem,
ja chcę się śmiać i zęby szczerzyć,
i nawet przed kościołem.
Tu u nas rzeki płyną z góry,
tu piwo pachnie dębem.
Nawet spragniony, nigdy/żadnej/ byle lury
nie piłem i nie będę.
Mój dom dokoła lont opasał,
jak z piekieł kreatura,
i mroczne pieśni w mrocznych czasach
są chlebem/losem trubadura.
Konni się wdarli do przesmyku,
grzmią strzelcy w wielkiej sile,
ja śpiewam w czeskim mym języku
jeszcze chwilę