MIKYMAUZ  (9. 1. 1993)

Najdete na těchto albech:

 

autor hudby: Karel Plíhal

Ráno mě probouzí tma sahám si na zápěstí
zda mi to ještě tluče zdali mám ještě štěstí
nebo je po mně a já mám voskované boty
ráno co ráno stejné probuzení do nicoty

Není co není jak není proč není kam
není s kým není o čem každý je v sobě sám
vyzáblý Don Quijote sedlá svou Rosinantu
a Bůh je slepý řidič sedící u volantu

Zapínám telefon – záznamník cizích citů
špatné zprávy chodí jako policie za úsvitu
jsem napůl bdělý a napůl ještě v noční pauze
měl bych se smát ale mám úsměv Mikymauze
rána bych zrušil

Dobrý muž v rádiu pouští Chick Coreu
opravdu veselo je asi jako v mauzoleu
ve frontě na mumii mám kruhy pod očima
růžový rozbřesk fakt už mě nedojímá

Povídáš něco o tom co bychom dělat měli
pomalu vychládají naše důlky na posteli
všechno se halí v šeru čí to bylo vinou
že dřevorubec máchl mezi nás širočinou?

Postele rozdělené na dva suverénní státy
ozdoby na tapetách jsou jak pohraniční dráty
ve spánku nepřijde to spánek je sladká mdloba
že byla ve mně láska je jenom pustá zloba
dráty bych zrušil

Prokletá hodina ta minuta ta krátká chvíle
kdy věci nejsou černé ale nejsou ani bílé
kdy není tma ale ještě ani vidno není
bdění je bolest bez slastného umrtvení

Zběsile mi to tepe a tupě píchá v třísle
usnout a nevzbudit se nemuset na nic myslet
opřený o kolena poslouchám tvoje slzy
na život už je pozdě a na smrt ještě brzy

Co bylo kdysi včera je jako nebylo by
káva je vypita a není žádná do zásoby
věci co nechceš ať se stanou ty se stejně stanou
a chleba s máslem padá na zem vždycky blbou stranou
máslo bych zrušil

Povídáš o naději a slova se ti pletou
jak špionážní družice letící nad planetou
svlíknout se z pyžama to by šlo ještě lehce
dvacet let mluvil jsem a teď už se mi mluvit nechce

Z plakátu na záchodě prasátko vypasené
kyne mi zatímco se kolem voda dolů žene
všechno je vyřčeno a odnášeno do septiku
jenom mně tady zbývá prodýchat pár okamžiků

Sahám si na zápěstí a venku už je zítra
hodiny odbíjejí signály Dobrého jitra
jsem napůl bdělý a napůl ještě v noční pauze
měl bych se smát ale mám úsměv Mikymauze
lásku bych zrušil

Ráno mě probouzí tma sahám si na zápěstí
zda mi to ještě tluče zdali mám ještě štěstí
nebo je po mně a já mám voskované boty
ráno co ráno stejné probuzení do nicoty

współautorem muzyki jest Karel Plíhal

MIKIMAUZOLEUM
Przekład: Renata Putzlacher

Rankiem mnie budzi ciemność więc dłonią szukam tętna
czy w żyłach mych pulsuje jeszcze krew obojętna
czy już po tamtym świecie chodzę w trumiennych butach
marność to wszystko marność brzmi wciąż ta sama nuta
Niema co nie ma jak dlaczego ani dokąd
nie ma z kim nie ma o czym każdy jest sam ze sobą
wychudły Don Quijote na szkapie mknie ulicą
a Bóg to ślepy szofer siedzący za kierownicą

Znów włączam telefon odbiornik obcych życzeń
nachodzą mnie złe wieści jak policja o świcie
pożegnać sen i wciągnąć znów jawy cztery łyki
chciałbym się śmiać ale mam uśmiech Myszki Miki
ranki bym skreślił

W radiu znów Chick Corea poranne panaceum
doprawdy jest wesoło prawie tak jak w mauzoleum
w kolejce do mumii mam kręgi pod oczami
jutrzenka w barwie różu już mych zmysłów nie omami

Rozwijasz wciąż przede mną własny ideał stadła
z dnia na dzień bardziej ziębną nasze dołki w prześcieradłach
rachunek win i sumień robimy przed wieczorem
przeze mnie czy przez ciebie drwal rozdzielił nas toporem

Dwa łóżka podzielone na dwa suwerenne kraje
kolczasty drut nas dzieli i ością w gardle staje
nie myśleć o tym zasnąć bo sen to słodka słabość
umarła we mnie miłość wyparowała radość
druty bym skreślił

Świt to przeklęta pora minuty ery całe
gdy rzeczy nie są czarny ale także nie są białe
gdy nie ma dnia ni nocy brakuje światłocienia
czuwanie jest bólem bez błogiego znieczulenia

Czuję szalone tętno i coś mnie w lędźwiach kłuje
chciałbym się nie obudzić nie myśleć i nie ulec
zwinięty w kłębek słyszę że w kącie łkasz boleśnie
na życie już za późno a na śmierć jeszcze wcześnie

Za naszym słodkim wczoraj zapadła głucho klamka
kawa jest już wypita i stłuczona filiżanka
złośliwość rzeczy martwych dawno udowodniono
chleb z masłem spada na podłogę niewłaściwą stroną
masło bym skreślił

Mówisz mi o nadziei a myśli ci się plączą
jak obce satelity które nad ziemią krążą
myśl o nagości własnej jeszcze mą próżność łechce
dwadzieścia lat gadałem a teraz mówić nie chcę

W klozecie na plakacie mam śliczną tłustą świnię
patrzymy sobie w oczy a woda z szumem płynie
wszystko już powiedziano i w szambie utopiono
a mnie w tym raju paroma kwadransami obdarzono

Znów dłonią szukam tętna za oknem jutro wstaje
za ścianą radio rzęzi sygnały dnia nadaje
pożegnać sen i wciągnąć znów jawy cztery łyki
chciałbym się śmiać ale mam uśmiech Myszki Miki
miłość bym skreślił

 

MYSZKA MIKI
Przekład: Antoni Muracki

Budzę się szarym świtem i chwytam się za serce
czy coś tam jeszcze bije, czyżbym miał jeszcze szczęście?
A może już po mnie, bo mam buty woskowane
ku śmierci kołowrotek, bezsensowny ten sam ranek.

Nie ma z kim, nie ma o czym, nie ma co i nie ma jak
nie ma gdzie i nie ma po co, każdy jest z sobą sam.
Wychudły Don Kichot siodła swą Rozynantę,
a ślepy bóg za sterem prowadzi nasza łajbę.

Telefon niech milczy – nagranych uczuć dramat,
złe wieści jak bezpieka także przychodzą z rana.
Już na wpół czujny, na wpół złapany w nocy wnyki,
mógłbym się zaśmiać, lecz mam uśmiech Myszki Miki
Ranki bym zniszczył.

W radiu gra Chick Corea – prezenter dobry człowiek –
zaprawdę jest wesoło niczym w rodzinnym grobie.
Uśmiecham się jak mumia, mam wory pod oczami,
różowy świt mnie nudzi, dzień nowy już nie mami.

Coś mówisz o tym, co byś znów ze mną robić chciała,
pomału stygnie pościel, dołki po rozgrzanych ciałach.
Wszystko oblekła szarość – jak orzec czyjąś winę,
drwal machnął swą siekierą, łączącą przeciął linę.

Dwa łóżka jak dwa kraje dzielą pograniczne słupy,
wzdłuż ozdób na tapecie ciągną się kolczaste druty.
Gdy sen nadejdzie błogi, już nie męczą żadne zmory.
wszak była we mnie miłość – dziś pusta złość i gorycz.
Druty bym zniszczył.

Przeklęta ta godzina, moment, tej chwile przelot,
gdy rzeczy się wahają pomiędzy czernią a bielą,
gdy jeszcze półmrok toczy odwieczną wojnę z brzaskiem,
bezsenność jest cierpieniem, palącym oczy piaskiem.

A wszystko huczy w głowie i tępo kłuje w boku,
chciałbym na dobre zasnąć, nie myśleć i mieć spokój.
Z łokciami na kolanach – słucham, jak łzy twe płyną
Na życie już za późno – za wcześnie, żeby ginąć.

Co było jeszcze wczoraj, niepotrzebne dziś nikomu,
Ostatni kawy łyk, bo nie ma więcej kawy w domu.
Wszak przyjdzie, co przyjść musi, nadejdzie nieproszone,
Chleb z masłem zawsze spada nie na tę, co chcesz stronę
Masło bym zniszczył

Mówisz mi o nadziei i siecią słów oplatasz,
co jak szpiegowskie sondy krążą dookoła świata.
Rozebrać się z piżamy może bym umiał jeszcze,
dwadzieścia lat mówiłem, dziś już mi się mówić nie chce.

Z plakatu w ubikacji knur spasły do mnie mruga,
Pędząc zabiera wszystko spienionej wody struga.
Spłukuje to, co było i niesie wprost do ścieku,
a mnie tu przyjdzie zostać, nim zbraknie mi oddechu.

Macam się po nadgarstku, na dworze prawie świta,
zegar godziny bije i pogodnym dniem nas wita.
Już na wpół czujny, na wpół złapany w nocy wnyki,
mógłbym się zaśmiać, lecz mam uśmiech Myszki Miki
Miłość bym zniszczył.

 

MYSZKA MIKI
Przekład: Leszek Berger

ankiem mnie budzi brzask, więc się za przegub chwycę,
czy wciąż mam fart i jeszcze pcha serce krew w tętnice,
a może już jest po mnie, trumienny mam garnitur.
Czy tak czy siak co rano przebudzenie do niebytu.

Nie ma co, nie ma jak, nie ma z kim, nie ma po co,
każdy jest w sobie sam i z siebie wyjść nie sposób.
Wnet chudy Don Kiszot na szkapie ruszy w nicość,
a Bóg to ślepy szofer, co siadł za kierownicą.

Telefon włączyć strach – to cudzych uczuć szpicel,
złe wieści jak policja stukają w drzwi o świcie.
Pół we śnie, pół na jawie próbuję zewrzeć szyki,
uśmiechnąłbym się, lecz mam uśmiech Myszki Miki.
Ranki bym zniszczył.

W radiu gra Chick Corea, za oknem gaśnie neon –
wesoło jest doprawdy, całkiem jak w mauzoleum.
Ta mumia w nim to ja, mam podkrążone oczy,
różowy blask poranka już mnie nie zauroczy.

Ty mówisz do mnie coś, próbujesz czas zawracać,
choć stygną już pomału nasze dołki w materacach.
W szarość mieszają się wyznania win nie w porę,
gdy między nami przepaść wyrąbał drwal toporem.

Dwa łóżka rozdzielone, dwa suwerenne kraje
i z ozdób na tapetach nasz mur berliński staje.
W sen zapaść jak najprędzej, w tę nieświadomość błogą,
że była we mnie miłość, jest tylko pusta wrogość.
Mury bym zniszczył.

Świt to przeklęty czas, minuty, chwilki małe,
gdy rzeczy nie są czarne, lecz nie są również białe.
Gdy dnia i nocy splot, gdy światła brak, i cienia,
czuwanie jest cierpieniem bez błogiego znieczulenia.

Puls znów oszalał i w pachwinie czuję bóle.
Usnąć, nie budzić się, bezmyślnie i nieczule.
Skulony słucham twych słów przeplatanych szlochem.
Na życie jest za późno, na śmierć za wcześnie trochę.

Co było, a już nie jest, to się nie pisze w rejestr.
Kawa wypita, świeżej z pustego nie nalejesz.
Czego uniknąć chcesz, to ci się właśnie stanie,
a chleb ląduje zawsze stroną z masłem na dywanie.
Masło bym zniszczył.

Mówisz o szansach znów, sieć słów mnie tak oplata,
jak szpiegowskie satelity, co krążą wokół świata.
Piżamy zdjąć – no cóż, to byłby plan zbyt prosty.
Gadałem tyle lat, aż spłonęły wszystkie mosty.

W ustępie plakat mam, a na nim tłustą świnię –
wiruje z szumem to, co za chwilę z wodą spłynie.
Rzekł każdy, co miał rzec, i poszło to do ścieku,
a ja już tylko chcę swojego dożyć wieku.

Znów macam dłonią puls, za oknem wstaje dzionek
i na „dzień dobry” brzęczy budzika głośny dzwonek.
Pół we śnie, pół na jawie próbuję zewrzeć szyki.
Uśmiechnąłbym się, lecz mam uśmiech Myszki Miki.
Miłość bym zniszczył.

Rankiem mnie budzi brzask, więc się za przegub chwycę,
czy wciąż mam fart i jeszcze pcha serce krew w tętnice,
a może już jest po mnie, trumienny mam garnitur.
Czy tak czy siak – co rano – przebudzenie do niebytu.

 

MYSZKA MIKI
Przekład: Jerzy Marek

Nad ranem budzi mnie mrok, więc za nadgarstek chwytam
czy puls mi jeszcze bije, czy nowy dzień zaświta
czy jest już po mnie i śmierć przy moim łóżku gości
każdego ranka nowe przebudzenie do nicości

Nie ma jak, nie ma gdzie, dlaczego, kiedy, co
nie ma z kim, nie ma o czym, samotność to nasz los
wychudły Don Kichot już Rosynanta ćwiczy
a Bóg to ślepy szofer z ręką na kierownicy

Włączam telefon ten notatnik przykrych treści
jak gliny po ulicach sennych snują się złe wieści
niby zbudzony a jeszcze pogrążony we śnie
mam minę Myszki Miki, uśmiech się zjawić nie chce
Skreślić poranki

Z radia się sączy jazz, chyba Chick Corea
doprawdy jest wesoło mniej więcej jak w mauzoleach
w kolejce do mumii mam wory pod oczami
różowy świt mnie swym pięknem nie omami

Tak dużo padło już słów, co robić i kto winien
świat się otula w mrok a nasze łóżko z wolna stygnie
jak mogło do tego dojść, pytam znów nie w porę
że drwal ścinając drzewa rozdzielił nas toporem?

Łóżko się podzieliło na dwa niepodległe kraje
rysunek na tapecie zasiekami się wydaje
we śnie się nic nie zdarzy, sen słodką jest nirwaną
kochałem cię a teraz wściekłości pluję pianą
Skreślić zasieki

Te wszystkie godziny i minuty przeklinałem
gdy rzeczy nie są czarne, ale nie są także białe
gdy nie wiesz noc to, czy dzień, czy świta, czy mrok siny
boli mnie jawa ale nie podaje nikt morfiny

Wściekle pulsuje skroń i tępo w piersiach męczy
zasnąć i nie obudzić się, myślami się nie dręczyć
z głową zwieszoną łez twych muszę słuchać jeszcze
na życie już za późno a znów na śmierć za wcześnie

Co się zdarzyło wczoraj, to jakby się nie stało
wypiłem cały zapas kawy, nic mi to nie dało
gdy czegoś nie chcesz to się właśnie stanie, dowiedziono
że kromka z masłem spada na dół zawsze głupią stroną
Masło bym skreślił

Mówisz o nadziei a twoje słowa nad ranem
jak drogi nadajników międzygwiezdnych poplątane
gdyby tak piżamy zdjąć o to tylko proszę
dwadzieścia lat mówiłem lecz rozmowy nic nie wnoszą

Prosiak z plakatu co tu wisi na drzwiach łazienki
gapi się na mnie, kiedy woda w muszli kółka kręci
wszystko już wykrzyczane i spłukane do klozetu
teraz mi pozostaje wziąć kilka głębokich wdechów

Znowu za puls się łapię za oknem nowy ranek
zegary na dzień dobry biją wprost jak zwariowane
niby zbudzony a jeszcze pogrążony we śnie
mam minę Myszki Miki, uśmiech się zjawić nie chce
Miłość bym skreślił

Nad ranem budzi mnie mrok, więc za nadgarstek chwytam
czy puls mi jeszcze bije, czy nowy dzień zaświta
czy jest już po mnie i śmierć przy moim łóżku gości
każdego ranka nowe przebudzenie do nicości

TOPOLINO
Tradotto da Helena

Il buio mi sveglia di mattina, mi tocco il polso
se mi batte ancora il cuore e se ho ancora fortuna
oppure se ho già lasciato questa vita ed ho le scarpe di cera
di mattino in mattino lo stesso risveglio nel nulla.

Non c’è cosa, non c’è come, non c’è perché, non c’è dove
non c’è nessuno,non c’è argomento,ogniuno è solo dentro di se,
un Don Quichotte smunto ha sellato il suo Ronzinante
e Dio è un autista cieco seduto al volante.

Accendo il telefono – segreteria dei sentimenti altrui
le brutte notizie arrivano come la polizia all’alba
sono per metà sveglio e per metà ancora nel sonno
dovrei ridere, ma ho il sorriso di Topolino.
le mattine, le cancellerei.

Un buon uomo alla radio fa ascoltare Chick Corea
c’e’ veramente l’allegria che potrebbe esserci in un mausoleo
in fila per la mummia, ho le borse sotto gli occhi
l’alba rosa ormai non mi commuove più. Stai parlando di ciò che dovremmo fare
poco a poco le conche sul letto si stanno per raffreddare
tutto si rabbuia, di chi era la colpa
quando il taglialegna ci separò come con un’ascia.

Il letto diviso in due stati sovrani
la decorazione dei tappeti sembra il recinto di una frontiera
dormendo non te ne accorgi, il sonno è uno svenimento dolce
dell’amore che c’era dentro di me non resta che una malignità.
i recinti li cancellerei.

L’ora maledetta, un minuto, quel breve istante
quando le cose non sono ne’ nere ne’ bianche
quando non ci sono più le tenebre ma non c’è ancora l’alba
essere sveglio è un dolore senza un’anestesia voluttuosa

Il mio polso furioso e il dolore sordo dell’inguine
addormentarmi e non svegliarmi più, senza dover pensare a niente
appoggiandomi alle ginocchia ascolto le tue lacrime
per la vita è già tardi ma è ancora troppo presto per morire.

Quel che è stato una volta ieri, è come se non fosse avvenuto mai
il caffè è finito e non ce n’è più di riserva
le cose che non desideri sono quelle che accadono
e il pane imburrato cade sempre sul lato sbagliato
il burro, vorrei abolirlo.

Mi stai raccontando di una speranza ma sbagli le parole
come un satellite-spia che sorvola il pianeta
togliermi il pigiama, sarebbe ancora facile,
ho parlato per vent’anni, ed ora non ho più Vogla

Dal poster in bagno, un maialetto pasciuto
mi saluta, mentre l’acqua scorre giù
tutto è già detto e portato via in un pozzo nero,
solo mi sono rimasti alcuni momenti per respirare.

Mi tocco il polso e fuori è già giorno
l ’orologio suona la sveglia del „Buon Mattino“ *1
sono per metà sveglio e per metà ancora nel sonno
dovrei ridere, ma ho solo un sorriso da Topolino
l’amore, lo cancellerei.

Il buio mi sveglia di mattina, mi tocco il polso
se mi batte ancora il cuore e se ho ancora fortuna
oppure se ho già lasciato questa vita ed ho le scarpe di cera
di mattino in mattino lo stesso risveglio nel nulla.

MICKEY MOUSE
Traducción: Jana Dušková

Por la mañana me despierta la oscuridad,
me toco la muñeca
para ver si aún late algo dentro,
si aún tengo suerte
o si ya estoy acabado y tengo los zapatos encerados.
Todas las mañanas el mismo despertar en la nada.

No hay nada, no hay cómo, no hay por qué, no hay adonde,
no hay con quién, no hay de qué, cada uno está en sí mismo.
El flaco Don Quijote ensilla a su Rocinante
y Dios es un conductor ciego sentado al volante.

Enciendo el teléfono, el contestador lleno de sentimientos de otros.
Las malas noticias llegan como la policía en la madrugada.
Estoy medio despierto en medio del descanso nocturno.
Debería reírme de verdad, pero tengo una sonrisa de Mickey Mouse.
¡Haría desaparecer las mañanas!

Un buen hombre en la radio pone a Chick Corea:
una gran diversión como en un mausoleo.
En la cola para ver la momia tengo ojeras,
el amanecer tan rosa ya no me conmueve.

Me dices algo sobre lo que debemos hacer,
lentamente se enfrían nuestros huecos en la cama,
todo se envuelve en la penumbra.
¿Quién tuvo la culpa
de que el leñador alzara un hacha entre nosotros?

Las camas divididas en dos Estados soberanos,
los adornos en las paredes son como los cables en las fronteras.
Nada vendrá con el sueño,
dormir es un dulce desmayo.
Hubo amor en mí,
ahora solo rabia vana.
¡Haría desaparecer los cables!

Maldita la hora, el momento, ese breve instante,
cuando las cosas no son negras, pero tampoco blancas;
cuando no hay oscuridad, pero aún no se ve nada:
vigilia es el dolor sin la placentera anestesia.

Furiosamente me late la ingle y me pica tontamente.
… dormir y no despertar, no tener que pensar en nada.
Apoyado en las rodillas, escucho tus lágrimas,
ya es tarde para vivir y aún pronto para morir.

Lo que hubo ayer como si no hubiera existido.
El café se ha terminado y no hay más en el depósito.
Las cosas que no quieres que pasen, siempre pasan
y el pan con mantequilla cae siempre al suelo por el lado malo.
¡Haría desaparecer la mantequilla!

Hablas de la esperanza y confundes las palabras
como satélites espías volando sobre el planeta.
Quitarse el pijama, eso todavía sería fácil.
He hablado durante veinte años y ahora ya no tengo ganas.

En el poster del baño un cerdito bien alimentado
me hace señas mientras el agua cae para abajo,
todo está dicho y llevado a la fosa séptica,
solo a mí me toca ahora respirar unos momentos.

Me toco la muñeca y fuera ya es mañana.
El reloj da los buenos días,
estoy medio despierto en medio del descanso nocturno.
Debería reírme de verdad, pero tengo una sonrisa de Mickey Mouse.
¡Haría desaparecer el amor!

Por la mañana me despierta la oscuridad,
me toco la muñeca
para ver si aún late algo dentro,
si aún tengo suerte
o ya estoy acabado y tengo los zapatos encerados.
Todas las mañanas el mismo despertar en la nada.

MIKYMAUZ
překlad: Tömösközi Csaba

Reggel ha ébredek , megfogom a csuklómat
talán még ver a szívem,talán még szerencsém van.
Vagy talán meghaltam és papírból van a cipőm.
A reggel mind egyforma,a semmibe ébredek föl.

Nincs ami nincs és nincs miért kivel,
Nincs hova nincsen miről,mindeki maga kél.
A sovány Don Quijote nyergeli Rosinantét
Az Isten vak sofőr most,beült a volán mögé

Telefont beindítom – más lelkek rögzítőjét
rossz hírek jönnek sorban mint reggel a csendőrség.
Félig már ébren vagyok,de félig aludnék még
Tán mintha mosolyognék – mosolyom Mikimausé.
A reggelt betiltanám….

Jó ember a rádiónál Chekoreát ad le éppen
Lám milyen vígan vagyunk,akár egy temetésen
Sorban a múmiákkal,körökkel szemeimen
Rózsaszín résen át még látom a tegnap éjjelt.

Valamit mondasz nekem,mit hogyan kéne tennem
Lassan már hűlnek ki a gödrök a heverőben
Mindent a sötét takar,kinek a hibájából
Favágó közénk vágott,baltával hadonászott

Az ágyunk szétosztva áll,két külön államra már
A tapéta mintája most az új államhatár
Álmomban ez nem zavar,az álmom édes bölcső
Volt bennem szerelem is,de erre most már késő
a határt betiltanám…

Átkozott az az óra,a perc és a másodperc is
A dolgok nem feketék,de fehérnek nem nevezném.
Amikor nincsen sötét,de még a semmit látni
A virrasztás fájdalmas most,az altatót ki kell hagyni.

Most vadul ver a szívem,és tompán fáj a fejem
aludni s nem ébredni fel,nem is kell értelmeznem
Térdemre támaszkodva,hallgatom könnyeidet
az életet már lekéstem,a halál ráér kicsit

Mi tegnap megtörtént rég,az ma már nem érvényes
A kávét már megittam, nincsen több már a csészében.
Ha meg kell történnie,az úgyis eljön végre
A vajas kenyér is csak,a vajra pottyan éppen
a vajat betiltanám….

Reményről beszélsz nekem,a szavakat keresed most.
akár a földünk körül vadul keringő műhold
Ledobni pizsamámat – na ez még könnyen menne.
Húsz évig beszéltem,de már nincs hozzá kedvem.

A vécén a plakátról – egy kövér kismalac néz
a vízörvény a maradékkal a csészében eltűnt már rég
a lényeg el van mondva,el is vitte a víz.
Néhány perc nyugalom itt utána indul a vicc.

Fogom hát a csuklómat,és kint már holnap van rég.
Az óra elüti a „Jó reggelt“ szignál végét.
Félig már ébren vagyok,de félig aludnék még
Mintha még mosolyognék – mosolyom Mikymauzé.
A szerelmet betiltanám….

MIKI MAUS
Prijevod: Mato Pejić

Zorom me probudi mrak, hvatam se za zapešće
tuče li to još uvijek, da li još imam sreće
nebo je iza mene – to mi se nije snilo
jutro za jutrom isto buđenje u ništavilo.

Nema što nema tko nema idi nema stoj
nema s kim, ni o čemu, svatko je samo svoj
ozebli Don Quijote kreće na vjetrenjače,
a Bog je slijepi šofer za našim upravljačem.

Podižem telefon – bilježnik osjećanja
loše vijesti dolaze k’o žandari – u svitanja
malo sam još u snu, a malo ipak bdijem,
smiješno je, ali se k’o Miki Maus smijem.
K vragu i jutra.

Na radiju Chick Corea praši zvuk moga doba
i stvarno, veselo je, k’o usred hladnog groba
u redu za mumije – krugovi pod očima,
a rumena svanuća? Ma, nemam ništa s njima!

Govoriš nešto kao što bismo možda htjeli
Već su nam posve hladni otisci na postelji
sve to raspline sumrak, il‘ u tom je nesreća
što među nama crtu povuče drvosječa.

Granica država dviju prolazi sred ložnice
Uzorci na tapeti su pogranične žice
San je tek slatka nesvijest, u snu to nije jasno
Da pun sam puste zlobe, za ljubav sad je kasno
K vragu i žice.

Prokleti sat, minuta, taj odveć kratki časak
Kad stvari nisu crne, a bijeloga ni dašak,
Kad više nije mrak, niti je svjetlost danja
Bdijenje je teška bolest bez slatkog umiranja.

To bjesomučno tuče, preponu bode tupo
Zaspat‘, ne buditi se, mislit‘ na nešto glupo
Na koljenima slušam tvog plača vodopad
Za život već sam prestar, a za smrt još sam mlad.

To što je bilo jučer kao da bilo nije
Kava je popita, a druge nema da se pije
Upravo to što nećeš, sudbina ipak skuha
Na zemlju pada uvijek namazana strana kruha
K vragu i namaz.

O nadanjima pričaš, a riječi ti se pletu
K’o špijunski satelit što vršlja po planetu
Sad, skinuti pidžamu – to bi se još i moglo
Nakon dvadeset ljeta, ne priča mi se mnogo.

S plakata na zahodu debelo gleda prase
Namigne, dokle voda u ponor obara se
Izrečeno već sve je, i u kloaku ode
Samo, ja moram disat‘ još neko vrijeme ovdje.

Pipam se po zapešću, a vani već je sutra
Sat otkucava signale Dobrog jutra
malo sam još u snu, a malo ipak bdijem,
smiješno je, ali se k’o Miki Maus smijem.
K vragu i ljubav.

Zorom me probudi mrak, hvatam se za zapešće
tuče li to još uvijek, da li još imam sreće
nebo je iza mene – to mi se nije snilo
jutro za jutrom isto buđenje u ništavilo.

Natočeno na koncertě v amfiteátru obory v Hukvaldech 12. 8. 2016. Jaromíra Nohavicu doprovází na akordeon Robert Kuśmierski.

Kamera: TNTmedia, Tomáš Linhart
Střih: Tomáš Linhart
© Jaromír Nohavica 2017